.
.
.
.
.
.
.

.

Paragony grozy.

pic

Edycja: październik 2021 r.
Oryginalnie i premierowo ten tekst ukazał się w lipcu, na blogu ZNP+ , który niezmiennie i niekoniecznie obiektywnie, wciąż polecam. Tutaj, korzystając z posiadanego prawa autorskiego
😇, wpis poddany delikatnej tylko redakcji pozwalam sobie opublikować ponownie.

Przebywając na wywczasie w rejonie nadmorskim my, mieszkańcy niżu środkowoeuropejskiego doświadczamy nieustannie dobrodziejstw krainy, którą postanowiliśmy masowo i brutalnie najechać. Zawzięci i niewdzięczni jednak w swej okupanckiej naturze, depczemy kruchą wrażliwość lokalnej ludności bezwzględnym prymitywizmem i nieokiełznanym głodem atrakcji. Nic dziwnego, że umęczone naszą obecnością plemię endemiczne czasem nieśmiało daje upust swej frustracji, któremu to upustowi dzielnie udziela swych łamów nieoceniony portal onet.pl. Podążając za trendem również i ja czuję się w obowiązku nadać raport ze środka wydarzeń.

Trudno nie popaść w zadumę i refleksję nad marnością swej kondycji turystycznej czytając „list Pani Agaty” , to jak odbicie w lustrze gwałtownie wyprostowanym z dotychczasowej uspakajającej krzywizny. Pani Agata punktuje celnie wszystkie wady najeźdźców tej pięknej, łagodnej i delikatnej społeczności umęczonej niemal trzymiesięcznym, corocznym zbiorowym gwałtem na lokalnej kulturze.

Zgroza zaczyna się już w miejscowym supermarkecie, gdzie stado wygłodniałych i wiecznie niezdecydowanych prymitywów nie potrafi sporządzić sensownej listy zakupów, a nawet wyprzedzająco ocenić ilości alkoholu niezbędnego do osiągnięcia stanu wakacyjnej ekstazy! Wszystko po to by pognębić przyczajonych w nienaturalnie długiej kolejce Autochtonów, którzy przyszli przecież tylko na zakupy, nie na orgię niezdecydowania i konsumpcji! Głośne komentarze na temat cen alkoholi tylko pogłębiają niesmak jaki budzi rażąca niewdzięczność tłuszczy wobec wysiłków miejscowych sklepikarzy. Ci ostatni heroicznie, wyjątkowo i tylko na wakacje obniżają swoje, niewielkie przecież, marże do poziomu ledwie 150%. Nic z tego, żadnej wdzięczności. Na domiar złego w sobotę (!!!) już w południe osobnicy zdradzają czwartorzędnymi cechami płciowymi obcowanie z plażą i upałem, co jak się zdaje na wakacjach nad morzem jest rzeczą o tyle naganną co niespotykaną w połowie lipca. Wszystko to czynią oczywiście w obecności (na)dmuchanych zabawek, które ciągają ze sobą wszędzie w myśl maksymy „kto by nad morzem dmuchał” (cytat). Ostatnie zdarzenia z mieleńskiej plaży wskazują, że chociaż tam powstaje delikatny wyłom w gorszącej praktyce. Niektórzy wbrew pruderii obserwatorów decydują się stawić opór trendom i podmuchać nie tylko na plaży, ale i publicznie. Płonne nadzieje - jedna jaskółka niestety wiosny nie czyni…

Tym czasem groza narasta, najeźdźcy przyjeżdżają i rozparkowują na śmierć wszystkie miejsca postojowe i nie tylko postojowe, w swojej bezczelności nie zważając na przygotowaną wyłącznie na ich potrzeby promocyjną ofertę parkowania za jedyne 20 złotych / godzinę na parkingu NIE strzeżonym, jak głoszą rozlokowane gęsto tabliczki. Nie pomaga, niepiśmienna tłuszcza żąda, wymaga i egzekwuje bez cienia umiaru. Tak, jakby nie dało się przejść tych 5 kilometrów pieszo albo do najbliższego przystanku „pojazdu wolnobieżnego” który już za 4 złote od osoby/wózka/dmuchańca dowiezie rozleniwioną bandę konsumentów w akompaniamencie przebojów lata 1973. Wreszcie zniszczywszy pas chroniony fekaliami oraz nieposortowanymi odpadami, zabudowani parawanozą i gorszący męskim toplessem topią się ordynarnie w morzu albo - jeśli ocaleli - pijani i głodni hałasu wsiadają znów tłumnie do samochodów ruszając w drogę powrotną do luksusowych apartamentów z widokiem na morze. Na mapie. Wszystko tylko po to by wieczorem wrzaskami i muzyką znów uprzykrzać życie ostatnim miejscowym jacy zdołali oprzeć się szantażowi ekonomicznemu oraz jawnie zadawanym gwałtom i nie wynajęli swoich luksusowych apartamentów z suporeksu i eternitu okupantom na czas ich kwartalnej inwazji, lecz trwają w cierpieniu na posterunkach swych domostw.

auto

W sukurs Pani Agacie przychodzi z zaskakująco przenikliwą refleksją Pani Agnieszka. W liście do wspomnianego zacnego portalu ubolewa nad wszechobecną jarmarczną pstrokacizną. Tak, to najbardziej dotkliwe, że lokalne, kulturalne społeczności na czas wakacji pod presją najeżdżającego je chamstwa rezygnują z czwartkowych wieczorów z Bachem a nawet (o zgrozo) z co piątkowych konkursów swobodnej mowy wiązanej imienia Lorda Byrona oraz festiwali teatru eksperymentalnego. Wystawy malarstwa impresjonistycznego oraz rzeźby współczesnej są w pośpiechu demontowane i ukrywane w zacisznych magazynach miejscowych Domów Kultury, by ustąpić pola tłuszczy rządnej karaoke, disco – polo i mini zoo z karaczanami i patyczakami. Atmosferyczne salki licznych kin studyjnych, jesienią przepełnione dyskusją autochtonów nad dziełami Kim Ki Duka i Almodovara latem przy akompaniamencie zrozpaczonego zgrzytania miejscowych kulturalnych zębów wypełniają się klockami lego oraz największymi w Polsce kolekcjami ulotek agencji towarzyskich.

Nie to jest jednak najdotkliwsze dla szczupłych i wysportowanych Endemitów. Nic bowiem tak nie obniża dobrostanu ducha jak widok tłuszczy z nadwagą omijającej szerokim łukiem elegancką ofertę lokalnych Szefów Kuchni. Te wszystkie fois-gras z dressingiem z truskawek, homary, steki z sezonowanej na sucho wołowiny angus, pasty z truflą w stylu napolitano, delikatne bliny z kawiorem i lekkim jak piórko musem z wątróbki dorszowej schną samotnie w witrynach wykwintnych, klimatycznych portowych tawern konsekwentnie omijane przez nienażartą bandę prymitywów. Zamiast uszczknąć co nieco ze światowej kultury kulinarnej instaluje się to spasione chamstwo w obrzydliwych, ociekających tłuszczem budach z dykty żrąc kebaby i mrożoną flądrę w oleju silnikowym. Cała ta scenografia powstaje oczywiście wielkim wysiłkiem umęczonych i strwożonych skalą prostactwa lokalnych społeczności, wbrew ich elementarnemu poczuciu smaku. Co roku, na niemal trzy miesiące trzeba zasłaniać paździerzem piękno i niewymuszoną prostotę nadmorskich perełek architektury i urbanistyki jedynie po to, żeby wandale z południa mogli choć trochę poczuć się swojsko. Mimo to niewdzięczni narzekają na ceny, tak, jakby 100 gram panierki z zimnej frytury za 25 złotych to był jakiś wygórowany poziom odszkodowania za publiczne zgorszenie jakiego są źródłem!

Trudno nie przyznać Pani Agnieszce racji, że jest też jakiś rodzaj pogłębionego syndromu sztokholmskiego. Z roku na rok obserwuję zlewanie się wizualne najeźdźców z reprezentacją miejscowych, walczących na pierwszej linii frontu wojny kultur - na przeludnionych straganach, w zadymionych smażalniach lub w oblepionych osami lodziarniach. W miejsce tradycyjnych pomorskich strojów ludowych i warkoczy plecionych w Noc Kupały na pomorskich blond włosach, a nawet na zatracenie uroczych koszulek marynarskich w paski wkroczyły niepostrzeżenie tipsy, tatuaże, podoklejane i posklejane rzęsy, silikonowe usta i pośladki zdobione cellulitem manifestującym ciałopozytywność spod krawędzi obszarpanych i zbyt krótkich szortów jeans. Tylko autochtońskie oczy patrzą bardziej ponuro i z mroków jakby nieco mniej opalonych twarzy…

Nawet miejscowa mafia, znana przecież z elegancji, wyrafinowania i subtelnych, ekologicznych środków nacisku oraz lokomocji pauperyzuje się moralnie pod presją szturmującego chamstwa. Porzuciła czemuś garnitury Armaniego i stonowane dźwięki muzyki dawnej, przesiadła się na bermudy, adidasy, raybany oraz ostentacyjnie stuningowane niemieckie auta. Preferuje crusing w rytm dudniących miarowo tub basowych w bagażnikach oraz grzechotu poluzowanych berlińskich tablic rejestracyjnych. Towarzyszące im Panie również niestety rezygnują z wieczorowego dress code na rzecz bardzo szeroko rozumianego haute couture, czy może bardziej dessous…

Zewsząd upadek i regres, a wszystko zaraza, przywiana z południa. Wiele lat udawało się blokować ten najazd dziurawymi drogami, fotoradarami i opłatami uzdrowiskowymi. Samorządy nadmorskich gmin nadal mają w tej dziedzinie osiągnięcia na skalę europejską, jeśli nie światową. Ostatnie lata jednak wraz z wybudowaniem dróg ekspresowych wytrącają nieuchronnie nawet ten wątły oręż z rąk udręczonych włodarzy. Na domiar złego pod bezprecedensową presją różnych lockdownów umęczona covidem branża turystyczna zmuszona została do nieplanowanych inwestycji na niespotykaną dotąd skalę i zastąpienie prycz wersalkami z OLX a nawet wymiany cieknących wprawdzie od 40 lat, ale przecież wciąż dobrych, żeliwnych górnopłuków! Ten fatalny impuls odciska się bolesnym piętnem na kondycji ekonomicznej Pomorza i czterokrotne podniesienie cen nijak nie jest w stanie zrekompensować poniesionego wysiłku. Znikąd nadziei.

Uświadomiwszy sobie poziom własnej marności mogę już tylko przydzielić się do któregoś z podgatunków usystematyzowanych zgodnie z przenikliwą klasyfikacją Pani Agnieszki na te pod przewodnictwem „roszczeniowych tipsiar” „umęczonych matek polek” lub „miksu tego wszystkiego”. Niezależnie od zaszeregowania, obwieszony obowiązkowo rozwydrzonymi bachorami i dmuchańcami, ruszam zatem na resztki swojego urlopu inscenizować ataki histerii, zadawać gwałt, siać zniszczenie oraz naruszać mir domowy.
Opłacę tylko przed tym ostatni już paragon grozy. Człowiek człowiekowi wilkiem...



.
.
.
.
.