"Do momentu kwestii przerywania ciąży medycyna zajmowała się leczeniem(...)".
To jeden z wielu fragmentów polecanego przeze mnie tekstu Anatomia aborcji, jaki oznaczyłem sobie do cytowania.
Nie będę pozował na twierdzenia, że działalność literacka i naukowa, a tym bardziej osoba doktora Marka Kamińskiego są mi znane. Do chwili opublikowania artykułu na portalu dorzeczy.pl autor funkcjonował poza obszarem mojej świadomości. Więcej, nie uważam, żeby rekomendowany tekst był przełomowy w jakimkolwiek aspekcie. Natomiast jego unikatowa wartość, to w mojej ocenie, syntetyczna i rzeczowa werbalizacja intuicji, które wydają się być na tyle oczywistymi, że nikt znany mi nie zebrał ich dotąd w podobnie spójny i wyczerpujący wywód.
Nie jest tajemnicą, że jestem przeciwnikiem "prawa" do aborcji, a tym bardziej rozpatrywania tego roszczenia w kategoriach procedury medycznej czy tym bardziej "świadczenia zdrowotnego". Bestialskie mordowanie nienarodzonego dziecka nie jest nim bowiem w równym stopniu, jak choćby wyrywanie języka czy miażdżenie palców w trakcie tortur. Nawet jeśli realizowane z wykorzystaniem najnowocześniejszych narzędzi chirurgicznych, środków farmakologicznych i w obecności adeptów kierunków medycznych z długą listą tytułów naukowych przed nazwiskami.
Tym bardziej nie zgadzam się z manipulacjami zmierzającymi do nadania temu oczywistemu barbarzyństwu waloru "naukowości", który miałby uzasadaniać "naukowe" podstawy rozpalającej spór społeczny ofensywy legislacyjnej. Nieodmiennie nawracającej, z kolejną emanacją przewag medialnych i politycznych sił o proweniencji rewolucyjno - antykatolickiej.
W kwestii morderstwa i jego kwalifikacji prawnej oraz moralnej nie nastąpił żaden kopernikański przewrót usprawiedliwiający forsowane zmiany prawa. W dziedzinie nauk medycznych i szerzej biologii - również.
Bez wątpienia natomiast wielkie postępy udało sie uczynić w dziedzinie manipulacji i korupcji moralnej "autorytetów" mających uwiarygadniać miałkie podstawy twierdzeń aborcyjnej propagandy. "Pandemia" koronawirusa była tu jednocześnie poligonem i demonstracją kompetencji spadkobierców dwóch słynnych niemieckich doktorów z połowy ubiegłego wieku: Mengele i Goebbelsa.
Spektakularny sukces w procesie odklejania się od zdrowego rozsądku zaliczyły natomiast nauki prawne, co za tym zaś idzie również legislacja i w konsekwencji orzecznictwo. W specyficznych, polskich warunkach, mają one od dawna głęboki walor "mniemanologii stosowanej" nieodżałowanego Jana Tadeusza Stanisławskiego, ostatnio z resztą praktyka ta nabrała szczególnego kolorytu.
Nie zmienia to faktu, że porządek prawny zasadniczej części "cywilizowanego świata" budowany na manipulacji oraz przeinaczaniu pojęć jest z natury rzeczy kawkowski i pełen pułapek.
Dzięki takiej konstrukcji rzeczywistości (work in progress) personel medyczny pewnej włoskiej (lub austriackiej? nie pamiętam...) placówki dokonując zgodnie z prawem "procedury medycznej" (świadczenie zdrowotne) nie uniknął kontaktu z wymiarem sprawiedliwości.
Przyczyną była niedostateczna skuteczność podjętych działań, w konsekwencji czego abortowane dziecko konało kilka godzin w pojemniku na odpady medyczne. Oskarżenie sformułowane przez organa po stwierdzeniu tego stanu rzeczy, dotyczyło jednak nie morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, czy - w kluczu logiki proaborcyjnej - powiedzmy...skrajnej nieudolności rzeźników w kitlach. Bynajmniej.
Sprawcy postawieni zostali w stan oskarżenia w związku z nieudzieleniem pomocy umierającej ofierze, która z chwilą przyjścia na świat wbrew dramatycznym okolicznościom, w optyce tamtejszego prawa cudownie przeistoczyła się z "płodu" (dla niektórych ginekologów-położników "pasożyta") w człowieka... Dura lex, sed lex...
Jak to ujął onegdaj Kazimierz Staszewski "taka ionesco-groteska".
Wydaje się jednak, że progresywni legislatorzy zdołają poradzić sobie wkrótce również i z takimi paradoksami, dość wspomnieć o suflowanym od pewnego czasu pojęciu "późnej aborcji". Późnej, bo post - natalnej...
Nie ma sensu powielać tutaj pogłębionych tez polecanego artykułu, który jak wspomniałem, jest jednym z nielicznych znanych mi równie kompletnych i kompetentnie wyłożonych głosów w obronie życia. W zastępstwie chcę wskazać elementy wywodu, co do których zmuszony jestem zająć stanowisko odrębne. Tekst poprzedzony jest bowiem zastrzeżeniem Autora o następującej treści:
Niniejszy wywód dotyczy wyłącznie przeciętnej ciąży niezagrażającej życiu matki, będącej wynikiem dobrowolnego kontaktu seksualnego.
W mojej ocenie zastrzeżenie takie jest zbyt miękkie, sprowadzając w domyśle logikę argumentacji do zagadnienia "aborcji na żądanie". Tym czasem należy również wziąć pod uwagę przynajmniej próby legalizacji pozbawiania życia w oparciu o przesłanki eugeniczne, które miałyby stanowić podstawę kwalifikacji do "zabiegu" z automatu. Wbrew konsekwentnemu i rozłożonemu w czasie wykraczającym poza kadencyjność parlamentu orzecznictwu Trybunału Konstytucyjnego i choćby na okoliczność zespołu Downa, który nie zagraża przecież życiu matki.
Trudno powiedzieć, czy zastosowany przez Autora tekstu "bezpiecznik" miał zawęzić obszar polemiki, czy intencjonalnie wyłączył z obszaru rozważań sytuacje niekoniecznie "przeciętne", które mimo wyjątkowości mogą stać się niezagrażającym życiu matki skutkiem dobrowolnego kontaktu seksualnego. Brakuje tu spójności chociażyby w kontekście rozważań dotyczących legislacji na poziomie konstytycyjnym.
Drugim bowiem, nie mniej istotnym w mojej ocenie wątkiem wartym polemik, jest oparcie linii argumentacji na ustawie(ach) zasadniczej(ych) i zawartych tam definicjach. Jakkolwiek legalna zmiana konstytucji w Polsce wydaje się być na razie odległą i nierealną perspektywą nie jest to mocny przyczółek.
Po pierwsze z uwagi na brak realnych narzędzi egzekucji zapisów tego aktu w relacji do ustawodawstwa generowanego przez większość(ci) parlamentarną(e). Po drugie, w związku z narastającym przyzwoleniem publicznym, podpartym ofensywą profesorów, na podważanie czy "omijanie" konstytucji w imię racji rzekomo nadrzędnych, wręcz "w imię demokracji"".
Po trzecie wreszcie, z mocy grzechu pierworodnego, jakim obarczona jest ustawa zasadnicza, będąc - nadrzędnym wprawdzie - ale jednak aktem legislacji. Emanacją stanu umysłu środowisk prawniczych i politycznych z chwili jej uzewnętrznienia i skutecznego poddania plebiscytowi. Tym czasem panta rhei.
Obarczenie to nie czyni ustawy zasadniczej ani trwałą, ani wystarczająco jednoznaczną, z pewnością zaś nie w stopniu niezbędnym do rozstrzygania spraw życia i śmierci.
Najlepszym dowodem na słuszność tej obawy jest niedawna zmiana konstytucji Republiki Francuskiej, przeprowadzona przy głośnym aplauzie elit i jak się zdaje również zasadniczej części społeczeństwa. Zmiana - naturalnie - "pro choice".
Niezależnie od powyższych uwag, ciężar gatunkowy polecanego artykułu jest moim zdaniem nie do przecenienia. Publikujący go portal dorzeczy.pl, ukrywający wiekszość treści autorskiej za paywallem, w tym wypadku zdecydował się nie tylko na dostęp otwarty, ale również umożliwia pobranie tekstu w wersji pdf.
Zachęcam zarówno do lektury, jak i zarchiwizowania publikacji w zaproponowany przez redakcję portalu sposób.
W obliczu aktywizacji agendy "zwalczania mowy nienawiści", obserwując towarzyszący jej profil działania organów prokuratorskich i niezmiennie łatwą do przewidzenia linię orzecznictwa sądów, mam - być może nieuzasadnioną - obawę o dalsze losy publicznej dostępności artykułu. Wystarczy ponownie spojrzeć na rozwój wydarzeń we Francji, czy Kanadzie.