Jest taka scena z Matrixa – Cypher i Agent Smith w restauracji, na talerzu stek, na pierwszy rzut oka bavette, ale na stopklatce już bardziej może chateaubriand… nie będę się spierał.
Dość powiedzieć, że raczej medium niż rare, co w przypadku polędwicy wydaje się być jednak nadużyciem, n’est pas?.
Cypher odkrawa spory kawałek i przyglądając się mięsu nabitemu na widelec wygłasza sentencję:
I know this steak doesn’t exist. I know that when I put it in my mouth, the Matrix is telling my brain that it is juicy and delicious. After nine years, you know what I realize? Ignorance is bliss.
Well… w Polsce mówimy: mniej wiesz, lepiej śpisz.
Dlaczego wybieramy błogosławiony niewiedzą letarg?
Przyczyn jest oczywiście niezliczenie wiele, szczególnie wtedy, gdy brać pod uwagę wybory indywidualne pojedynczych osób, ale spróbujmy podejścia syntetycznego. Chcąc nie chcąc jesteśmy całkiem czytelnie sformatowaną zbiorowością podatną na oddziaływania spoza granic osobiście zdefiniowanych stref komfortu. Ulegamy grupowo, manipulacji, propagandzie (to nie jest to samo!), psychologii tłumu itd.
W ten sposób dorosły, bystry i całkiem ogarnięty (na oko) facet, mieląc w ustach przekleństwa o kiełbasie wyborczej tankuje ropę (olej napędowy, sorry) do schowka swojego audi, do woreczków strunowych z Ikei, do butelek po mineralce i lałby też do kieszeni leleganckich przecieranych hilfigerków, tylko trochę kurde szkoda.
A robi to wierząc głęboko, szczerze i żarliwie, że oszczędność rzędu 10 złotych na przeciętnym baku paliwa ma znaczenie strategiczne dla jego osobistego budżetu. Szansy na taki zastrzyk żywej, twardej i konkretnej gotówki po prostu nie wolno zwyczajnie przegapić.
Tym bardziej, że jak powszechnie wiadomo jest to sytuacja patologiczna, sterowana wiadomo skąd i wiadomo przez kogo, wobec czego straszliwe konsekwencje spadną na nas nieuchronnie z siłą nieznaną historii i jeden Bóg – chociaż go nie ma – wie jak to się skończy.
Wtedy te dwie dychy w kieszeni mogą oznaczać być albo nie być. Wystarczy przemnożyć faceta przez 1000 i kończy się brakami paliwa na stacjach, znaczy facet miał rację, tak?*
Ten sam gość ma w kieszeni telefon z symbolem jabłka na pleckach, który kosztował go grubo ponad 5 tysięcy złotych, nie będąc realnie wartym choćby połowy tej kwoty.
Żadna cecha techniczna czy użytkowa urządzenia nie uzasadnia w najmniejszym stopniu aż takiej przewałki cenowej, ale jest premium feeling i facet nie czuje dysonansu, wręcz przeciwnie.
Jego budżet najwyraźniej również nie.
Lizzo śpiewała: „(…)get your ass home, and come back when you’re grown (…)” ale my tu przecież unikamy ocen, choćby dlatego, że taki już dajmy na to Mark Knopfler inaczej: „(…) ‘cause if you wanna run cool you got to run on heavy, heavy fuel(…)” i trudno nie przyznać mu racji.
Przepraszam, żółć mi się chwilowo stężyła, ale tak na poważnie nie dziwi mnie to i nie oburza w ogóle, co najwyżej po ludzku drażni.
Nie istnieje żadna równowaga sił, która gwarantowałaby napływ chłodnego powietrza dla otrzeźwienia przed takimi reakcjami. Układ, jeśli nawet chwilami sprawiał wrażenie osłabionego, od dłuższego czasu domyka się ponownie i proces ten przyspiesza z niewiarygodną dynamiką, a w ruch pójdą jeszcze dopalacze! I ja tu (prawie)wcale nie o polityce wbrew pozorom!
Wiemy tylko tyle ile chcemy wiedzieć, ponieważ wciąż wolno nam jeszcze nie chcieć, w niektórych sytuacjach jest to wręcz promowana postawa i na ogół oznacza, że g… nic nie wiemy a wszystko nam się wydaje.
Sam nie jestem wolny od pokus: stek bavette, niechby i nawet well done – wchodzę w to bez zastanowienia, nikomu w gary nie będę zaglądał od razu, bez przesady. I o to właśnie chodzi: przyjmij grzecznie bliss i nie pytaj o dobrodziejstwo inwentarza.
Umówmy się, najbardziej pożądaną cechą idealnego konsumenta jest niewiedza.
Oglądając występy prestidigitatora nie znamy technik jakie za nimi stoją, to właśnie nasza niewiedza pozwala skutecznie tworzyć iluzje, na które czekamy. Gra z odbiorcami przewiduje suspens, rzeczy pozornie oczywiste czy ewidentnie lipne, wszystko, co może rozpalać i studzić emocje obserwatorów w odpowiednich chwilach i natężeniach, zależnie od założonego efektu sztuczki. Oglądamy latające wagony, kobiety przecinane ostrzami, znikające zwierzęta i wiemy, że nie ma tu ani grama prawdy. Mówimy zachwyceni: „niewiarygodne”, patrząc na rzeczy wyglądające bardzo realnie dlatego, że w samej nazwie tej rozrywki kryje się umowa społeczna, wentyl bezpieczeństwa. Pozwalamy się „wkręcić” bo wiemy z góry, że taki jest plan.
Kształtowanie postaw konsumenckich to również iluzjonizm, ale zinstytucjonalizowany, prowadzony masowo w trakcie i poza godzinami pracy cyrku.
Zawór bezpieczeństwa został zaspawany – mamy wierzyć i nie wątpić, nawet kiedy prywatne bezpieczniki już dawno wystrzeliły od przeciążenia.
Iluzjoniści stają na głowie, żeby uwiarygodnić najbardziej dęte sztuczki i nie ma mowy o puszczaniu oka do klienta.
Są słowa – klucze(wytrychy): (bezpieczeństwo, dostępność, inkluzywność itp.), jest policja myśli: (eksperci, specjaliści, naukowcy, „aktywiści”, itp.) i jest przewaga propagandowa (media tradycyjne, „społecznościowe”, „influencerzy” itp). Nie ma natomiast miejsca na jakąkolwiek dyskusję.
Bez „itp.”.
Tylko w niszach geeków, o których pisałem we wcześniejszych postach tej serii trwa gorąca wymiana opinii o zagrożeniach jakie wynikają z cloud computingu. Czyli z chmur. W szeroko rozumianej przestrzeni publicznej mamy niepodważalny obraz białego obłoczka na błękitnym letnim niebie i nie wiedzieć czemu, jacyś paranoicy oskarżają chmury o gradobicia, ładunki elektrostatyczne i wywoływanie trąb powietrznych. W ten właśnie sposób powolutku, małymi kroczkami, Wielki Tech i czasem nawet większy Wielki Gov wysyła nas wszystkich na te cumulusy, czy chcemy czy nie, tym bardziej, że najczęściej jeszcze się nie zastanawialiśmy nad tym czego byśmy chcieli.
Jeszcze nie testowałem sytuacji, jak franca zareaguje na odcięcie dostępu do sieci już po sparowaniu. Czy na przykład uzna, że jest „rozparowana” i znowu zacznie szantaż świetlny? Nie mam chwilowo czasu na boksowanie się z chińskimi programistami.
Natomiast to, że zdalne sterowanie nie będzie działać jest oczywiste bez testowania - żeby włączyć, dajmy na to wentylator, apka na komórce musi się spytać o zgodę chmurki 15 tysięcy kilometrów stąd. Rozmowa wyłącznie pomiędzy dwoma urządzeniami pracującymi w tej samej sieci domowej jest wykluczona, taka niesubordynacja obrażałaby przecież Wielkiego Brata. Który to Brat w swojej łaskawości niezmierzonej dopuścił był jednakowoż użycie pilota o stanowczo nienachalnej urodzie i jakości trudnej do skomentowania.
Ale to wszystko dopiero po sparowaniu (żadnych nieślubnych związków) i wyłącznie na podczerwień, żeby nie było ekstrawagancji!
Trzeba ufać i sprawdzać, jak uczył Feliks Edmundowicz Dzierżyński.
Nie, nie mamy do czynienia z noname z aliekspresa, tylko z markową oprawą, legalnie oferowaną przez przedstawicielstwo producenta na terenie Unii Europejskiej i zakupioną z oficjalnego kanału dystrybucji.
Było już o tym wcześniej – produkty nie są i coraz mniej będą tym, do czego przywykliśmy, a zakup od dawna nie oznacza już przejęcia na własność.
Można zapytać: co mi szkodzi, kurde, tam jakaś chmurka od lamp, jest wygodnie i nowocześnie, nie ma co marudzić.
Cóż, mnie może i nie szkodzi jakoś bardzo (i tak zaraz będzie sterowanie na moich warunkach) ale szkodzi PLANECIE!!!
Tak, wielka, prądożerna serwerownia w Chinach, ze „śladem węglowym” jak Rów Mariański napiernicza 24 godziny na dobę, żeby koleś na wsi w Polsce włączył sobie komórką wentylatorek w lampce nad wersalką?? Ja się z tego powodu (i z żadnego innego) do Damy z Łasiczką nie przykleję, prędzej już do Ferrari, ale jakoś innych chętnych też nie widzę!
Wobec czego mam "pytanko" do aktywistów klimatycznych, szczególnie tych młodych, licealnych: nie została wam jakaś tubka butaprenu? Lot do Chin stawiam ja.
Bo wiecie, możemy bawić się w „ratowanie planety” i z tej przyczyny jeść kotlety z soi, podziwiając przy tym sojowych proroków dobroludzizmu – planetaryzmu. Proszę bardzo, każdemu według natężenia objawów.
Jednak urzędowe wyrywanie z gardła schabowego z zasmażaną kapustą to już jest totalitaryzm!
Podobnie jak sztuczne (podatkowe) podnoszenie ceny produktów z listy proskrypcyjnej planetarystów. Oraz obowiązkowe wifi z dostępem do internetu dla lampki, heloł!
Jak się przykleicie do chmury, najlepiej tej, na której lata youtube, to „składam uroczyste przyrzeczenie” (z równą stanowczością jak Przywódca na wiecu wyborczym 27 sierpnia), że pojadę, odblokuję i potem dobrowolnie oddam steka. Oddam dzień po przyklejeniu i „wszyscy to odczujemy”**.
Pytanie czy macie już parasole na wypadek, gdyby paranoicy mieli jednak odrobinę racji i z chmurki zacznie kropić?
Zakład, że nie tylko lampki przestaną działać?
Dwadzieścia lat temu nikt nie wyrywał włosów z głowy jadąc w zimowych warunkach samochodem bez ABS.
A były to czasy mroczne i groźne, bandyci drogowi wyprzedzali "na trzeciego", piesi na pasy wchodzili tylko po uprzednim trzykrotnym przeżegnaniu się i splunięciu przez lewe ramię, a w miastach (groza!) wolno było jeździć 60 na godzinę.
Rowerzyści w piwnicach, drżąc ze strachu przed opresjami, roili o ruchu oporu tuląc się dla kurażu do ramy i pedałów, podobno z tego nawet dzieci potem były…
Jakimś cudem jednak dożyliśmy końcówki 2023 roku i mamy szansę zrelacjonować potomnym emocje towarzyszące tej jakże przerażającej przygodzie! Warto to zrobić, ponieważ dzisiejsi kierowcy i pasażerowie nie mają szans na taki ostry trip – ABS jest obowiązkowy, czy tego chcesz czy nie. I oczywiście odpłatny, nie trzeba dodawać.
Więcej: ujawniona próba wyłączenia tego systemu oznacza kłopoty dla właściciela auta, na przykład „zatrzymanie” dowodu rejestracyjnego i podejrzenie o zabójstwo z zamiarem ewentualnym.
Nawet jeśli pomysł z wyłączaniem wydaje się absurdalny wobec czegoś w sposób oczywisty (czasem) użytecznego, to co powiecie o „wspaniałym” systemie start – stop? Asystent pasa ruchu? Rozpoznawanie znaków drogowych?
Ostatnio pewna Toyota mało nie wybiła mi zębów o kierownicę hamując awaryjnie na widok samochodów zaparkowanych po prawej stronie jezdni. Po czasie dopiero do mnie dotarło, że zostałem ocalony od niechybnej śmierci w konsekwencji czołowego zderzenia, normalnie dziękuję Ci S.C. Johnson…
Tym czasem nasza tu obecność oznacza, ni mniej, ni więcej tylko tyle, że brak całego tego elektronicznego badziewia w samochodach nie stanowił aż tak poważnego zagrożenia życia, jakby się zdawać mogło z dzisiejszej perspektywy. No ale teraz policja daje mandaty za zrobienie bączka na pustym, zaśnieżonym parkingu.
Z małej chmurki konkretny deszcz.
Popular(yzowa)na technologia tresuje nas do postaw konsumenckich analogicznie jak rasowy dealer narkotykowy. Pierwszy romans zawsze jest łagodny, nie musisz, twój wybór, ale sprawdź, ile tracisz! Przecież to nic nie kosztuje.
Jeśli nie chcesz spróbować, pomogą już wcześniej przekonani: „daj spokój, nic nie kosztuje a ile możesz zyskać, nie upieraj się głupio”. Albo: „kto w 2023 jeszcze nie używa xxx.”.
Jeśli wciąż nie dociera, może okazać się, że za chwilę nie będzie już wcale tak miło i perswazyjnie, ale na ogół dociera, pasywnie, z biernością przeżuwaczy akceptujemy i grzecznie do wykonu.
Na to zjawisko składa się wiele mechanizmów, nad którymi pastwiłem się nie raz, choćby tutaj, ale i wcześniej w tekście.
Przede wszystkim jest to jednak niezmiennie lenistwo intelektualne, nieistotne czy wrodzone, czy nabyte. Zagłaskani wygodami ignoranci zachowują się jak żaba powolnie gotowana w garnku.
Wcale nie chodzi o brak pasji do „informatyki”. Problemem jest brak pasji do wysiłku, jakim jest samodzielne myślenie.
Wiedza daje wolność, ale wolność rzadko jest błogostanem. Cypher też to czuł:
Why, o why I didn’t take the blue pill?
Bardzo zabawne jest obserwowanie dusz zbłąkanych na listach mailingowych opensource’owego oprogramowania.
Już dostąpiły iluminacji widząc poza horyzontem mainstreamowej, kolorowej oferty, ale wciąż nie na tyle, żeby pozbyć się manier konsumenta.
Szok przychodzi w chwili, kiedy roszczeniowo rzucone „zróbcie coś bo nie działa mi X” spotyka się ze spuszczającym po smyczy: „nie krępuj się i napisz do tego patch-a”.
Że co!? Że pisać program mam!? Jak!!?? No tak działa wolność: równowaga praw i obowiązków.
Naucz się i napisz, albo grzecznie poczekaj, aż ktoś kto umie i uzna, że może i powinien, napisze to za Ciebie. Dla Ciebie. Wolność…
Nikt nie obiecywał, że coś, co jest proste i w swojej prostocie jest dobre, będzie łatwe. To ostatnie jest z resztą szalenie względne, na ogół łatwe jest coś, co już znamy, jeśli nie chcemy znać niczego, nic nie będzie łatwe.
Trudne jest też to, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni, ale w świecie cyfrowych pułapek przyzwyczajeni jesteśmy do tego, do czego nas PRZYZWYCZAJONO.
Rozwiązania Big Techu nie są złe z gruntu, ba – Big Tech sponsoruje konkretnymi kwotami open source!
Również dzięki temu może z czystym sumieniem czerpać stamtąd garściami, nie w tym rzecz.
Zło czai się w cenie, jaką przychodzi zapłacić wytresowanym konsumentom w zamian za ułatwienia i nie jest to wyłącznie koszt mierzony pieniądzem, o czym też było już wcześniej.
Rozumiem przerażenie na myśl, że trzeba dłubać w jakimś „configu” kiedy „normalnie” to się „samo” robiło.
Matko! białe literki na czarnym ekranie, a jeszcze trzeba pisać! DOS-a to ja w liceum miałem, z dyskietki czy jakoś tak…
Błąd tkwi jednak w rozumowaniu – Big Tech nie wymyślił od nowa koła, które objeżdża „configi” bokiem.
Wymyślił tylko jak skutecznie chować przed zainteresowanymi istnienie "kół" i "configów". Gdzie są i co w nich przemycono, to wiedza skrupulatnie i świadomie skrywana za całym systemem wizzardów, kreatorów i innych plug and play’ów, podczas gdy po drugiej stronie barykady jest niemal obligatoryjna.
Tylko Ty wiesz co namieszałeś w ustawieniach i tylko ty możesz sobie zaszkodzić. Albo pomóc.
Do wyboru: wolność albo szyld „kuchnie świata”. Od razu pachnie porażką i salmonellą jak wakacje w Mielnie. 100 stron menu: pizza – noodle – rybka smażona – polski mielony, karp po żydowsku, z kebabem i pierogami. Piwo, tańce, karaoke. Każdy znajdzie to co lubi i nie trzeba się nachodzić.
Zwiniemy ci też dowód osobisty i kartę kredytową, ale o tym było w EULA, sekcja „disclaimer”.
Taka „łatwa” i „darmowa” infrastruktura ma za zadanie świadczyć usługi przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, swojemu dostawcy.
Nawet jeśli w początkowej fazie wdrażania miała charakter handlu wymiennego, z chwilą, kiedy staje się powszechnym standardem, okazuje się być orężem. Nie „dla” tylko przeciwko użytkownikom. Wszystko ma generować zyski, możliwie jak największe, a ładnie sformatowany konsument chętnie zapłaci za błogostan.
Albo spłynie ściekiem w chwilę po tym jak okaże się, że przestał płacić chętnie, lub „usługa” ma za małe bicie.
Pies z kulawą nogą nie będzie się wtedy zastanawiał co się stanie z pierdyliardem nieszczęsnych robaczków i ich kanałami, zasięgami, instastories i całym tym bałaganem. Jeśli ktokolwiek zapłacze za messengerami, gmailami i onedrivami nie będą to z pewnością ich właściciele.
To jest prosta prawda, której jednak nikt dobrowolnie nie chce z jakiegoś powodu przyswoić.
Ok, ok,ok. Przynudzasz człowieku a konkretów tu mało, bo co ma niby z tym zrobić biedny Kowalski?
To proste! Go, f... (sorry) host yourself!
To be continued...
______________________________