Brak mi słów. Spodziewałem się tego, byłem wręcz pewien, a i tak brak mi słów.
Nie było mnie kiedy wszyscy żegnali Cię przed ostatnią podróżą, nie dojechałem z plaży zalanej w środku lata niemal styczniowym sztormem. Globalne, kurwa, ocieplenie, co?
Z resztą - niezgodność dat pomogła mi trochę zrobić ten niezgrabny unik. Egocentryczny i gówniarski, jak cały ja. Nie wiem jednak, czy będąc na miejscu dałbym radę to przenieść, na wszelki wypadek wolałem łykać łzy z daleka...
I wiem, że tak było lepiej.
Dopóki się nie poogarniam trochę, potrzebny jestem tam jak dziura w moście, sorry Habibi. Znałeś mnie jak mało kto i zrozumiałbyś, wiedzieliśmy doskonale od zawsze, że nigdy nie grałem w Twojej lidze, nie ma się co oszukiwać...
Mieliśmy jednak okazję pożegnać się ze sobą, w tym roku dwa razy. Pierwszy raz chyba z nadzieją, wbrew wszystkiemu. Ostatni był tym naprawdę ostatnim, myślę, że obaj to czuliśmy. Musiałeś się z tym mierzyć od dawna, ja miałem (przyznałem sobie?) przywilej odsuwania złych myśli do samego końca, a nawet chwilę dłużej...
Wiem, że mogę sobie wsadzić w buty swoje smutki, wciąż jednak ta największa dziura w sercu, która od 30 lat nie chce się goić będzie musiała taką pozostać. Żal, że aż miażdży gardło i zabiera oddech.
Nie chcę Ci życzyć ani wiecznego odpoczywania, ani światłości wiekuistej, niech to jasny szlag trafi, nie chcę stawiać na tobie wazonów!
Mieliśmy jeszcze przecież wypić to amarone...