.
.
.
.
.
.
.

.

Recykling.

pic

Niemal rok po publikacji wpisu „Rekolekcje” przejrzałem drafty, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nasuwa się dość oczywista refleksja: pamiętnikarstwo okraszone komentarzem na gorąco ma jednak swoje wady – siłą rzeczy nie daje szansy na refleksję. Z drugiej strony część wniosków i obserwacji okazuje się z perspektywy czasu zaskakująco aktualna, dlatego postanowiłem odkopać fragmenty ówczesnych impresji i podeliberować nad nimi nieco post factum.
W końcu tylko krowa nie zmienia poglądów. I konserwatysta. Za którego staram się uchodzić. Zatem czas na recykling.

Nie trzeba było nawet miesiąca, żeby sarkastyczna prognoza z poprzedniego wpisu ("No Wyrok") stała się rzeczywistością brutalnie zalewającą naszą codzienność. Trudno powiedzieć czy to szok pourazowy, czy immanentna właściwość społeczna, ale mam wrażenie, że wobec przerażających obrazów wojny i cierpienia ludzkiego tracimy masowo rozum. Zabawne, że stało się to dopiero teraz, kiedy rakiety spadają na miasta odległe raptem kilkaset kilometrów od naszych granic. Najwyraźniej nagle odrodzona, zbiorowa wrażliwość chrześcijańska ma źle dobrane dioptrie albo zapomniała zdjąć okulary „do bliży”. To by tłumaczyło brak większych wzmożeń w obliczu wciąż trwającej hekatomby w Syrii, zmiażdżonej wcześniej brutalnie Czeczenii, gwałtownej zeszłorocznej wojny w Górskim Karabachu czy stale pogarszającej się, dramatycznej sytuacji w Kurdystanie. Nie wiedzieć czemu, tutaj jakoś łagodnie przechodzimy do porządku dziennego, pochylając się ze zrozumieniem nad rozlicznymi racjami stanu. Nie przypominam sobie także poruszenia na choćby zbliżoną skalę w czasie wojny bałkańskiej i trudno kłaść to na karb wieku, wszak byłem wówczas szalenie pewnym swojej dorosłości licealistą (!). W pamięci przeciętnego obywatela naszego pięknego kraju symbolami tamtego czasu są raczej Kusturica (w wersji komediowej) i Bregović (w wariancie biesiadnym) niż zbiorowe mogiły wypełnione ofiarami czystek etnicznych.

Rok później niewiele się zmieniło, bliższa wszak koszula ciału.

Ekstatyczny entuzjazm wobec „braci Ukraińców” oficjalnie nie stracił na natężeniu, choć należy przyznać, że tu i ówdzie spod ciężkiego buta cenzury (szok, co?) i szantażu emocjonalnego zaczynają wyzierać nieśmiałe pierwiosnki zadumy. Społecznej, bo urzędowy brak refleksji nieustająco ma się doskonale.
Weźmy choćby stopień zażyłości między Prezydentami tak gwałtownie zbratanych narodów. Z każdym kontaktem ulega on znaczącemu pogłębieniu, również w warstwie fizycznej. Heroiczny obrońca Hostii w czułym uścisku ze stanowczo nieortodoksyjnym Żydem Aszkenazyjskim. Oto symbol nowoczesnej polityki zagranicznej. Złośliwi widzą to trochę na tęczowo, a trochę na modłę Układu Warszawskiego. Jakież harmonijne continuum.
Tym czasem Turcja blokuje wejście Szwecji do NATO. Z powodu kurdyjskiej diaspory, która ma się w krainie Svenssonów całkiem dobrze, szczególnie na tle swoich nieimigranckich współbraci. Bynajmniej jednak nie z przyczyn politycznych, a jeśli już, to tych poprawnych politycznie i tak jest pięknie i dobrze. I po europejsku przez wielkie „E”. Co w Europie to w Europie, a bliski wschód - wiadomo, jak świnka morska, ani bliski, ani wschód... Pani Europoseł Janina Ochojska nie rzuca się jakoś Erdoganowi do gardła choćby z ułamkiem stanowczości jaką wykazuje niezłomnie w odniesieniu do polskiej Straży Granicznej.
pict

O trwających wciąż koszmarach z Afryki nawet nie wspominam, wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie choćby zlokalizować na mapie rejony, w których safari niekoniecznie będzie bezpieczne… Czy te konflikty były (są) mniej przerażające, czy może mniej okrutne? Podejrzewam, że nie sądzę, wręcz przeciwnie.
Jak dotąd w Ukrainie szczęśliwie nie doszło ani do masowej eksterminacji ludności cywilnej, ani do ostrzałów rakietowych i artyleryjskich równających bezpowrotnie całe miasta z ziemią. Najeźdźca nie użył broni chemicznej czy biologicznej, potencjalne ofiary masowego ludobójstwa jak na razie w dość przyzwoitej kondycji zdrowotnej szykują arsenał koktajli Mołotowa, aby móc fajerwerkami przywitać oswobodzicieli spod znaku sierpa i młota.

Cóż, bez bicia przyznaję, że niespełna miesiąc później, po Buczy i przez pryzmat choćby Azowstalu, patrzyłem na sytuację już bez naiwnych różowych okularów, trochę też poddając się nastrojowi Wielkiej Soboty. Tak po prawdzie, to depcząc okruszki złudzeń co do prawdziwej natury Imperium Zła posypywałem głowę popiołem. Nigdy dość lektury mądrych starych ksiąg.
Co nie znaczy, że odżegnuję się równie stanowczo od poniższego stanowiska sprzed roku:

Zanim w odruchu słusznego oburzenia zostanę zlinczowany proszę o chwilę na ostatnie słowo skazańca.
Nie kpię i ani przez myśl mi nie przeszło pochwalanie ruskich, czy umniejszanie bohaterstwa i waleczności Ukraińców wobec agresji „przyjaciół ze wschodu”. Staram się jedynie unikać emfazy, stąd sarkazm. Odmawiam też szermowania określeniami w typie „bezprecedensowa agresja” – są dalekie od prawdy, zabrakłoby dnia na wymienianie precedensów i analogii.

Warto na chwilę zatrzymać się przy wizji „linczu”. Otóż od wybuchu wojny na wschodzie każdego dnia przecieram oczy ze zdumienia patrząc na wolty rozsądnych, jak wydawało się dotąd, ludzi. Zapędy cenzorskie, szantaż moralny i przemoc instytucjonalna to była dotąd domena lewicowego mainstreamu, najwyraźniej ten nie-wprost-, tylko-trochę-, zupełnie-nie- oraz nigdy-w-życiu-nie-lewicowy postanowił nadrobić braki.
W ten sposób doszło do jedynego możliwego w Polsce konsensusu politycznego, czyli takiego, który pozwala wzajemnie okładać się pałką ortodoksji i w tejże ortodoksji imię kolektywnie tłuc pozostałych - samodzielnie myślących „odmieńców”.
Czekając zatem na wpisanie do Konstytucji nieśmiertelnej, platonicznej oraz bezwarunkowej, BEZWARUNKOWEJ!, miłości do Bratniego Narodu Ukraińskiego z rozbawieniem starego szydercy oglądam sobie festiwal gorliwych przodowników z Koalicji i Opozycji. Całą resztę udusimy onucą. Ruską.

I ciszej nad tym grobem, bo wróg czuwa!

Bardzo silny, emocjonalny pomocowy odruch oddolny, świadczący wbrew czarnej propagandzie, o przyzwoitej kondycji moralnej Polaków w szybkim tempie przerodził się w wyścig prymusów. Tak jakby utajone od dawna pragnienie dobrych uczynków znalazło wreszcie godny ambicji wentyl bezpieczeństwa. W moim bezpośrednim otoczeniu trwa wielki wyścig dobroczynności, wielka orkiestra świątecznej pomocy, tylko do sześcianu bardziej absurdalna. Ludzie gotowi są niemal zdjąć z siebie okrycie wierzchnie by oddać w imię solidarności ze wschodnimi sąsiadami, bez cienia refleksji, czy aby na pewno jest to potrzebne. Ośrodki próbujące koordynować ten strumień dobroci apelują o zaprzestanie.
A co TY zrobiłeś dla ukraińskich uchodźców!?

Wkrótce „zaprzestanie” nastąpiło samoistnie, równie gwałtownie jak rozgorzało, równolegle z pierwszymi rozczarowaniami łasych na pochwały przodowników filantropii.
Nie każdy akt dobrej woli spotkał się z należnym docenieniem. Okazało się na przykład, że uchodźcy bywają wybredni, a nawet o zgrozo – roszczeniowi i leniwi(!), przy czym nierzadko zadziwiająco majętni, w kategoriach nie tylko subiektywnych, ale i obiektywnych. Kolejna fala zdumienia spłynęła na rozgrzane gościnne serca lawiną kojącego otrzeźwienia w obliczu dość oczywistego faktu: w masie ludzi, szacowanej na minimum 3 miliony, przy przepływie około trzykrotnie większym, istnieją zjawiska społeczne. Tak, o zgrozo pełne spektrum zjawisk, tym bardziej jaskrawych, że niespodziewanie dla wielu, zaserwowanych z sosem homo sovieticus. Smak ów bowiem został lekko już zapomniany, wyparty z menu nadwiślańskich aspirantów do europejskości przez vege-burgery i inkluzywne tagliatelle z cukinii.
Być może z tej przyczyny pojawił się narastający dysonans poznawczy a w konsekwencji niesmak. Albo wprost – posteuforyczny zespół dnia drugiego. Wzbierający z biegiem czasu i nie reagujący na klinowanie „Postcoital chill” (fajna płyta Skunk Anansie, swoją drogą…).

Kiedy zaś mgła opada i pojawiają się wątpliwości natychmiast w tle słychać huk pękających baniek.

Padają coraz śmielsze pytania o koszty, o suwerenność, o korzyści (zgroza!) i o ryzyka. Zamiast łagodnego „wychodzenia po stycznej” mamy falę pełzającego defetyzmu. Jedynie słusznej narracji nie ratują już nawet najgorętsze uściski Prezydentów.
Wyłażą z szaf różni księgowi, zatroskani byli i obecni wojskowi, przykurzeni historycy od Wołynia, a także normalni, szeregowi malkontenci, którzy zawsze znajdą powód, żeby uważać, że nie wszystko jest tak jak jest. Nawet Orbanowi zaczynają gdzieniegdzie odpadać rogi i kopyta, nie wspominając o ogonie, a to jest już bardzo groźne!
Bo przecież jest pięknie jak nigdy. Polska na pierwszej linii walki o pokój, o zwycięstwo dobra nad złem. I jeszcze Niemcom pokażemy, którędy kaczka (sic!) reparacje pije a Wujek Sam może pogłaszcze po główce? Niezłomna Polska! Suchą stopą przechodzi przez najgłębsze kałuże, po trupach wrażych kryptoputinowców i ruskich propagandystów...
Fakt tych zwyczajnych oportunistów niedostosowanych do zmiennej stopy procentowej też lekko podtopiło, ale! gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. C’est la vie…Przecież dzierżąc w ręku sztandar moralnego zwycięstwa nie możemy go nie donieść! My nie dojdziemy? My!? (Ok, poszło w złą stronę 😉...)
Pora zatem na stare, ubeckie socjotechniki: zamilczanie naprzemiennie z zakrzykiwaniem. Przy usłużnym udziale oflagowanych na żółto-błękitnie przekazioszków, wspólny front w słusznej sprawie. Tak właśnie rewolucja zjada swoje własne dzieci, choć czemuś nie dotyka w ogóle rodziców. Na razie.
Z tego względu następne zdanie z recyklingu wydaje się wciąż bardzo aktualne:

Zbulwersowani ludzie na ulicach miast, wykrzykujący skrajne w treści i formie hasła są naturalnym objawem zdrowego społeczeństwa. Gorzej, jeśli moralność staje się doradcą rządzących. „Moralność systemowa” w polityce zagranicznej ma znamiona obłędu.

A w Brukseli dzień jak co dzień, boczą się, wydziwiają z tym całym KPO, każą trenować fitness przed 50 i to z sędziami w togach!
Bo w tle tego wszystkiego „naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca”. Światła Europa (zjednoczona) dostarcza Ukrainie żarówki LED a polskiej debacie publicznej amunicję do podsycania trwającej wojny domowej. Wszystko dla zdrowia i dla Planety. Bo zdrowie jest najważniejsze. I bezpieczeństwo. Safety first!
Na zachodzie (w centrum i na wschodzie) bez zmian. Od zawsze.

* * *

Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego, niczym rasowy grafoman - kabotyn, prowadzę sam ze sobą polemikę, i to po to, żeby zaraz przyznać sobie samemu rację? Otóż wszystko przez chmurę. Tak właśnie – z powodu cloud computingu i wynikającej z niego klikalności, o której było w „OK cz.2.”.

Zwiększam sobie ilość odsłon. Sam.

(Sam nie wiem po co 😊)

Spróbuję się jednak dowiedzieć i tym razem nie będzie to recykling, obiecuję – resztki do kosza. Będzie całkiem nowy „poważny” tekst: „OK cz.3. Segregacja.”.

Już wkrótce na Waszych ekranach 😉.

Edit z 25 października 2023 roku:

Tekst z serii "OK" z podtytułem "Segregacja" nigdy nie powstał. W zamian za to jest najnowszy wpis z tego cyklu, "Deszcz", trochę chyba zbyt mocno osadzony w wydarzeniach z chwili powstawania, ale to dekoracja. W zasadniczej treści nie odstaje od założeń serii. Do segregacji jeszcze wrócę na nowo, ale na razie szykuję się na "selfhosting", unikając przy tym deklaracji, z których będę musiał się później wycofywać.
Pantha rhei... .

.
.
.
.
.