.
.
.
.
.
.
.

.

Kain.

pic

Pod wielkopiątkowymi chmurami niesie się głuchy odgłos przybijanych gwoździ. To jeden z tych dni, kiedy odwieczny triumf zła wydaje się niemal niepodważalny: udało się zabić Boga.

Ponad dwa tysiące lat orędzia miłości, braterstwa, miłosierdzia, nadziei! Wszystko jakby na nic - zasypane stosami ofiar z Katynia, Majdanka, Wołynia, Sarajewa, Aleppa, Buczy... Upiorna karuzela przemocy utopionej we krwi, która woła o pomstę do Nieba.

My z przodków naszych, począwszy od Kaina…

ZAWSZE zdumiewała mnie dwubiegunowa natura zbrodni wojennej – jak można będąc jednocześnie ojcem, synem, bratem, narzeczonym… stać się sadystycznym oprawcą dziecka(!), matki, czyjejś żony, córki. Jak to jest możliwe? Martwiąc się katarem kochanki, czy chorym kręgosłupem ojca można jednocześnie gwałcić z bezprzykładnym okrucieństwem albo mordować z konsekwentną tępotą gada. Pozbawione jakiejkolwiek racjonalnej podstawy bestialstwo, pastwienie się nad ofiarą, którą „wystarczyłoby” „zwyczajnie” pozbawić życia… Z tego powodu nie przebrnąłem przez wspomnienia ocalałych z Wołynia, a nagrania zeznań świadków rzezi Woli są dla mnie za mocne. NIGDY nie byłem ani po stronie ofiary, ani oprawcy. Może dlatego nie rozumiem jak to jest, że wciąż niezmiennie, od tysiącleci trwa ta upiorna zabawa życiem, którego wartość jest bezcenna i jednocześnie żałośnie niska. Od nowa, z prochu, spod ciał poległych, z ran nie do zagojenia, z krzywd nie do wybaczenia, ze wspomnień niemożliwych do wymazania…
Wielkie kwantyfikatory: „nigdy” „zawsze”…

Wykwintne gesty, uczone miny…

Po ludzku serce rozdziera niemy krzyk grozy i wzbierający gniew, szczególnie wtedy, gdy rozzuchwaleni kandydaci na Pol-Potów puszą się z dumą swoim zdziczeniem.
Małżeństwo z Rosji ustala ze sobą czy i jak gwałcić ukraińskie kobiety: „tylko się zabezpieczaj!”. Gubernator Kalifornii ogłasza stworzenie „sanktuarium aborcji”. Jakież to cudownie komplementarne i jednoczące ponad podziałami, nieprawdaż?
Patrząc na odarte z wszelkiej godności ciała pomordowanych ludzi – rozrzucone po ulicach, skrępowane, ze śladami tortur, umęczone… chciałoby się wyrywać gardła gołymi rękami, żeby zmazać ten samozadowolony uśmiech z tępej mordy każdego napotkanego ruskiego skurwysyna. Za Buczę. Albo nie!, wróć, niemieckiego bydlaka, już tylko za Michniów... albo i (!!!) ukraińskiego!, choćby za Ostrówki, prawda!? Albo francuskiego durnia, znudzonego i zniesmaczonego tym EPATOWANIEM: „inscenizacjami”…
I łapię się na tym, że patrząc na koszmar przemocy spod Kijowa myślę zimno: nie stało się Wam nic, czego byście innym nie uczynili… Czy jednak na pewno można to łączyć w ciągłość? Czy takie uczucie nie stawia mnie przypadkiem w jednym szeregu, z esesmanami, ruskimi orkami, banderowcami, Hutu z maczetą!?
Boże, zmiłuj się nade mną, a więc jednak podskórnie to czuję, gen Kaina domaga się głosu! Może jednak Ojciec Święty mówiąc o potrzebie przemiany serc – wszystkich serc - nie był aż tak kontrowersyjny?

Bratobójcy z ojca i syna, przemocy akty i najeżone grzbiety…

Kiedy syn pyta mnie czy Stalin poszedł do piekła odpowiadam, że to wie tylko On, tam na górze. Ja się szczerze nie podejmuję oceny… Z resztą, mam ten komfort, który daje brak relacji osobistej, ten chłodny ogląd nieuczestniczącego… Z piwnicy bombardowanego Mariupola pewnie byłbym mniej „chrześcijański” i łagodny.
Jednak On wczoraj umarł na krzyżu za jednych i drugich - za ofiary i oprawców, za niewinnych i wręcz przeciwnie, tych dźwigających piętno niewyobrażalnych zbrodni. Za kanapowych wolnomyślicieli z nadwagą i nieuleczalną skłonnością do 7 grzechów głównych i frontowych szczyli z pustką we łbach wypełnioną zwierzęcym strachem i popędami.
Wszystkie grzechy zostały już zgładzone, te które były, i te które są. Nawet te, które będą.

Być zawsze ponad, zabłysnąć na wyżynach…

Więcej już się dla mnie nie da zrobić, On wszystko zrobił - dokonało się. Droga do świętości otwarta, szeroka i oświetlona, wystarczy wstać z kanapy. Ale dzisiaj Go tu nie ma, dopiero jutro zmartwychwstanie, więc dziś jeszcze poleżę sobie trochę, zajęty jestem, brak mi sił, ciężki był tydzień, ok?… Eloi, lema sabachthani..?

Pusty śmiech do lustra.

Lacrimosa dies illa qua resurget ex favilla judicandus homo reus.

.
.
.
.
.