.
.
.
.
.
.
.

.

Prorocy moi z gniewnych lat. Część 1 - Geneza.

pic

Jeszcze niespełna 20 lat temu na zajęciach z teorii urbanistyki studenci byli przekonywani przez Utytułowanych Wykładowców z Dorobkiem, że jedynie słusznym kierunkiem rozwoju jednostek osadniczych jest „niska intensywna zabudowa mieszkaniowa”.

W przeciwieństwie do wielu „środowisk twórczych” samokrytyka w gronie utytułowanych Architektów i Planistów nie przyjęła się do dzisiaj. Z tej przyczyny wisząca w gablocie przy drzwiach do katedry zacnego skądinąd Profesora – Urbanisty makieta studenckiego projektu jednego z warszawskich osiedli musiała już wtedy wzbudzać zadumę i – w sumie – szacunek: opatrzona oceną celującą z epoki, jak i znacznie późniejszym komentarzem Autora: „Tak NIE NALEŻY projektować osiedli” , żywa skamielina rozwoju teorii planowania przestrzennego i samoświadomości.
Bezprecedensowy akt „auto da fé” miał w jakiś sposób usprawiedliwić niefortunny współudział Szacownego Sprawcy w wytworach masowego mieszkalnictwa PRL, dowodząc przy tym niezbicie endemicznej niemal cechy uwielbianego przez nas wykładowcy – dystansu do siebie. W tłumie napuszonych i samozadowolonych bałwanów, lewitujących 15 cm ponad poziomem krzywych parkietów rudery przy Koszykowej był to ewenement na skalę europejską, jeśli nie światową.

Nie twierdzę, że nie pojawiały się zgrzyty i rozterki. Pamiętam jak przegryzając earl-greya ciasteczkiem maślanym (proszę, koniecznie! niech Pan się poczęstuje!) w stylowym, wypełnionym antykami apartamencie kamienicy na zacisznej ul. Frascati podsuwałem nieśmiało swój indeks do podpisu Pani Profesor. Wchłaniane słodycze łagodziły wówczas nieco dyskomfort wywołany dysonansem poznawczym i smakiem bergamotki, której nie znoszę od zawsze. Skoro bowiem takie rewolucyjnie wspaniałe są Sady Żoliborskie, to czemuż Pani Profesor i Ex-Vice-Marszałek Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przyjmuje nas w tym burżuazyjnym, trącącym konserwą skansenie XIX wieku? Przy herbatce!? Czyżby "Słowacki wielkim poetą" już nie był? A może (!) w ogóle nie był!? W końcu akomodacja w ocalałym, historycznym śródmieściu nigdy specjalnie nie wadziła Luminarzom Postępu, nawet w czasach budowy jedynie słusznego z systemów, a imię ich Legion!
Mimo wszystko siedziało nas tam całe stadko pokornych, zachwyconych owieczek, w przemiłej atmosferze eleganckiego „fajfu” ulegające urokowi tej Szacownej Osoby. Nie kpię, Pani Profesor Helena Skibniewska miała Klasę, Charyzmę, Łagodność i Ciepło, właściwe sędziwym, doświadczonym belfrom, lubiącym młodzież. Odeszła niewiele później po tym zajściu, nie umiem o Niej myśleć (bardzo) źle, choć być może powinienem…

Prokurowaliśmy tedy pod światłe dyktando Czcigodnych Sprawców „klauzury” rysunkowe na zaliczenie, z przeróżnymi wariantami "niskiej intensywnej..." (osiedli domków jednorodzinnych), wystrzegając się przy tym zawzięcie posądzenia o jakiekolwiek podobieństwo do amerykańskich suburbiów. Te zawsze były „be” w stopniu niepodlegającym jakiejkolwiek polemice pośród „ludzi rozumnych”, w przeciwieństwie na przykład do proletariackiej zabudowy brytyjskich miast portowych. My jednak, w przeważającej mierze dzieci blokowisk kreślonych rapitografami naszych Mentorów, za wszelką cenę uciekaliśmy od dziedzictwa nienachalnej estetyki i dysfunkcyjnej socjologii Wielkiej Płyty. Nikt zatem nie dzielił włosa na czworo, jak większość młodych - wolni od obciążenia wątpliwościami, po inżyniersku podparci twardymi dowodami matematycznymi („chłonność terenu!”) i całą socjotechniczną obudową serwowaną na wykładach - przyjmowaliśmy bez zastrzeżeń suflowane aksjomaty. Dzięki temu gładko wybaczyliśmy, w imieniu całych pokoleń, ufni awansem i wstecz, wbrew faktom, en bloc, rozgrzeszając wszystkich aktorów tego awangardowego szaleństwa zrodzonego w głowie pewnego superuzdolnionego francuskiego megalomana. Dziś nawróceni, wczoraj budowniczowie w służbie postępu, taka była mądrość etapu!

Niekończąca się sztafeta przodowników, „Trzecia Rzeczpospolita Polska Ludowa, To samo od nowa, To samo od nowa...” jak śpiewał onegdaj Kazik.
Warto pamiętać, że działo się to ponad 40 lat po wysadzeniu Prutt-Igoe w St. Louis i podobnie długo po tym, jak rozpoczęto w Warszawie budowę bloków Za Żelazną Bramą. Czas był jednak przełomowy, kończyły się burzliwe lata dziewięćdziesiąte, rosły enklawy nowych fortun i my na te zjawiska urbanistyczne mieliśmy na szczęście gotowe recepty. Wystawiane w zaciszach przykurzonych gabinetów szacownych katedr, nieco opustoszałych w związku z dynamiką prawa rynku.

pict Trzeba uczciwie przyznać, to było cudowne uwiedzenie!
Nawróceni na humanizm aystenci Twórców potworności w typie osiedla Słoneczne Wzgórze w Kielcach, czy Bemowa - Lotniska, opowiadali z rozrzewnieniem zasłuchanym pretendentom o miastach-ogrodach i świdermajerze. Już wolni od systemowej opresji, nonkonformistyczni i gotowi do kolejnego Zbawienia Ludzkości. Nadal lekki dryf w stronę modernizmu, tego po-wojennego raczej niż faszyzującego czasem (fe!!) przed-, ale z pełnym zrozumieniem dla "ludzkiej skali" malowniczej, kolorowej twórczości różnej maści Gherych, apologizowanej na stronach albumów Charlesa Jencksa. Również dla jej odbitych w krzywym zwierciadle rodzimej rzeczywistości powidoków w typie hotelu "Sobieski", czy modernizacji łódzkiego Dworca Kaliskiego... Potem, w ramach zajęć uzupełniających, co ambitniejsi adepci spotykali się na „panelach” rozważając do późnych godzin wieczornych niuanse i teoretyczne podstawy architektury i urbanistyki. Tam wykuwały się nowe zastępy zaangażowanych „architektów i architektek”, „designerów” i „krytyków architektury”.

ARCHITEKTKA: proszę spróbować to wymówić...

W tym czasie ich (nasi) Mistrzowie w zapaśniczej potyczce z prawami rynku płodzili bez żenady klony osiedla „Derby” z warszawskiej Białołęki czy ich wersje exclusive w typie Mariny Mokotów. To jednak dla chleba powszedniego. W zaciszach "prywatnej praktyki zawodowej", rękami i talentami najzdolniejszych i najambitniejszych dzieciaków na umowach o dzieło, nieprzerwanie, 84 godziny w tygodniu, Szacowni Nauczyciele budowali misterne, szklane sufity "prestiżu".
Dzieła wykuwane w jedynie słusznym znoju konkursowego współzawodnictwa twórczego, pod surowym okiem koleżeńskiego jury, budziły zachwyt olśnionego "środowiska". Pęczniały laudacje i habilitowały się doktoraty gruntowane rozdawanymi z fanfarami nagrodami za dorobek, naukowy oraz twórczy. Specjalistyczne i aspirujące do erudycji periodyki udzielały gościnnych łamów okolicznościowym fotografiom, ledwie mieszcząc kadry rozdęte od nieprzebranych zastępów młodzieży w tle. Ambitnej, pragnącej zasłużyć na wymienienie z imienia i nazwiska choćby na 40 pozycji listy p.t. "Zespół projektowy". Jej też kiedyś będą robić zdjęcia, albo chociaż przejdzie do pierwszego szeregu. Wszystko jest możliwe, tylko trzeba jeszcze zapracować, u boku Mistrzów - Taka jest nasza wiara, taka jest wiara Naszego Kościoła....

Otóż nie wszystko jest możliwe, czy może raczej nic nie jest, ale o tym wszyscy dowiedzą się dużo później.

Po cichu nadchodziło nowe millenium i nieuchronny w starciu z dziejową powinnością zmierzch niskiej intensywnej zabudowy mieszkaniowej...

CDN.


.
.
.
.
.